Witajcie. Darz Bór!!!.

Poniższy tekst ma charakter przybliżenia emocji towarzyszących polowaniom oczywiście z odrobiną humoru i nie ma on na celu nikogo obrażać 🙂

 

 

                 Tradycyjnie jak każdego roku, gdy zaczyna się miesiąc sierpień, chyba każdy z nas zaczyna myśleć, że to już blisko. Dobrze wiecie o czym mówię. Myślę, że większość z nas przechodzi to podobnie. Mówi się „pierwsze kaczki”, ale tak na prawdę to pierwsze spotkanie z kolegami, z przyjaciółmi, znajomymi. Z niektórymi nie widzieliśmy się prawie pół roku albo i lepiej a niestety całe polowanie jest na tyle krótkie, że wracamy do domów z niedosytem rozmów. Przynajmniej tak to wygląda z mojej strony.

                 Już na kilka dni przed, kompletuję cały ekwipunek. Śrut- jest, troki- są, nóż- no oczywiście może się przyda. Jeszcze tylko przeczyścić broń, żeby wstydu nie było. Żebym tylko niczego nie zapomniał.. No i przychodzi ten wieczór przed. Odwieczny dylemat- w co tu się ubrać? Czasem jeszcze się okaże, że nasze ostatnie, sfatygowane buty mają dziurę, bo zapomnieliśmy je wymienić po ostatnim, długim i ciężkim podchodzie. No ale nic tam. Najgorsza to już chyba zostaje nocka. Usnąć ciężko, ciągłe myśli, czy wszystko mam,próbuję jeszcze przypomnieć sobie wyprzedzenia. Nerwowo sprawdzam czy na pewno mam włączony budzik, no i oczywiście kolejny raz czy prawidłowo ustawiłem godzinę. Gdy tylko uda się zmrużyć oczy, oczywiście on zaczyna dzwonić. U mnie 4:45. O matko! Ale wstaję żwawiej niż do roboty, bo to jest ten dzień. Zbieram się na tyle cicho, aby nie obudzić dzieci i żonki. Szybka, poranna kawka i na palcach zamykam drzwi. Patrząc na to z perspektywy, wygląda to jak z filmu „Dzień Świra” W całej tej opowieści jeszcze tylko brakuje abym wrócił 3 razy sprawdzić czy zamknięte drzwi i ucałować stópki Jezuska.

Przyśpieszonym krokiem idę do samochodu z myślą czy odpali. Chociaż jeszcze się nie zdarzyło, ale.. dziadek stoi już dobre dwa tygodnie pod chmurką a okoliczne kuny potrafią człowieka doprowadzić do szału i to w najmniej odpowiednim momencie. Otwieram drzwi, przekręcam kluczyk i … dzida, bo za 20 minut zaczyna się zbiórka. Jadę z szerokim uśmiechem. Pogoda jak na zamówienie. Tradycyjnie jak od wielu lat zatrzymuję się za krzyżówką Czyprki-Siemionki i robię to samo zdjęcie ze starym kręgiem w tle.

             Na Gawrę udało się dotrzeć na chwilę przed zbiórką. Przywitałem się z Koleżankami i Kolegami i za chwilę Kol.Andrzej Citkowski podał sygnał zbiórka. Było nas tylu co apostołów i jeszcze dwoje kandydatów Kol. Ania Pilecka- nasza skupowa oraz Kol. Marcin Kotliński- syn naszego Kol.Adama a także córka naszego Kol. Mariusza Ostapkowicza – Karolina, która dzielnie towarzyszy nam od kilku lat 🙂 . Towarzyszyły nam także dwa wspaniałe pieski. Miejsce zbiórki tegorocznych kaczek, było na tyle szczególne, iż odbyło się na naszej Gawrze. Przyjemnie było stać na zbiórce wśród Kolegów z widokiem na „rosnący” dom, który wyłaniał się jak Feniks z popiołów. Przecież jeszcze nie tak dawno to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. I kto by pomyślał. My, tutaj? Aż się dusza raduje.

Dla niewtajemniczonych dodam, iż Gawra oznacza zimowe legowisko niedźwiedzi, wykrot leśny lub jaskinia w miejscu niedostępnym i ukrytym. Jest to miejsce, w którym na świat przychodzą młode niedźwiedzie. Hmmm.. to tak jak my 🙂  Z resztą, już kiedyś o tym pisałem i nie będę do tego wracał.

 

                Początkowo Łowczy Kol. Jacek Marat przywitał nas wszystkich. Przypominał o zachowaniu szczególnego bezpieczeństwa, kątach strzału oraz o nie pozostawianiu po sobie śladów przebywania. Następnie prowadzący (a także tego dnia sygnalista w jednej osobie) przedstawił plan dzisiejszego polowania. Plan był konkretny. Jeńców nie bierzemy 🙂 A że wychodzi jak zawsze. Nie od parady mówi się „jedna paczka- jedna kaczka”. Wszystko jest trudne, zanim stanie się proste.

              Na łowy!

Jako pierwsze wzięliśmy te duże bagno nieopodal Gawry. Niestety bez efektów. Trzy kaczki, które pływały środkiem, chyba zwietrzyły co się dzieje. Zanim zdążyliśmy zejść z drogi na łąkę już ich nie było.

 

Dalej przejeżdżamy w łowisko. Moje zadanie to pomoc prowadzącemu- przecież to także moje łowisko i wstyd byłoby nie zadbać o Kolegów. Wiozę naszych przyszłych adeptów. Przejdziemy wokół  i troszkę popłoszymy. Pierwsze bagno w „środkowym miocie”. Te duże przy drodze, na pewno je pamiętacie. Czekam na znak, aż się Koledzy rozstawią. Słyszę Kol. Gienka. Daję znak i zaczynamy wchodzić w gęstwiny. Akurat te duże bagno jest ciężko dostępne i trzeba było się trochę poprzedzielać. No ale co, my rady nie damy? W głowie mam myśli oby tylko polowanie się udało. Biorąc pod uwagę bardzo suchy czas i te bagienka, które widziałem ze spękaną ziemią zamiast wody. No niestety. A kaczka jak rybka- lubi w wodzie się pomoczyć. I w tym momencie się zaczęło. Charakterystyczny świst wydawany przez skrzydła. Kaczki latały dosłownie w hurtowych ilościach i w każdym kierunku. Aż zeszło ze mnie ciśnienie. Uff- na szczęście są. Brawo my.

Następnie przejechaliśmy na Jedamki, gdzie także nie można było narzekać na ich brak. Mnóstwo poszło bokiem. Tylko kaczka jak kaczka zawsze znajdzie dziurę i poleci tam gdzie nikogo nie ma. Ale nic to. Najważniejszy jest wspólnie spędzony czas, rozmowy, opowieści, po prostu przyjaźń. To nas jednoczy i właśnie to tworzy naszą historię. Te wspólne spotkania, rozmowy i pamięć o tych , których już z nami nie ma. W tym momencie na myśl przychodzą mi słowa Wisławy Szymborskiej :” Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci”. To chyba najbardziej oddaje myśl. Muszę w tym miejscu także wspomnieć, że w tym roku  frekwencja trochę była słaba. Nie wiem, czy to ze względu na tą plandemię pandemię? Trudno powiedzieć. Mam tylko nadzieję, że nam zaraz w telewizji nie powiedzą że arszenik poprawia smak potraw. Ale to takie moje dumanie. Także wstydźcie się Wy, którym się nie chce.

Z lekkością na pasach i uśmiechem na ustach przejechaliśmy na „Lotnisko” oraz Pamry. Niestety, ani w jednym ani w drugim miejscu nie napotkaliśmy kaczuch. Normalnie szok. Na Lotnisku ani jednej kaczki! No trudno, trzeba to wsiąść na klatę. Na suszę nic nie poradzimy. Ziemia na polach wyglądała dosłownie jak na pustyni.

Wracamy na Gawrę- zrobimy pokot i zakończenie. Pokot tradycyjnie uczciliśmy sygnałami. Po tym posiłkując się ścisłymi zapiskami prowadzącego 🙂  (po każdym miocie, każdy z nas się spowiadał ile strzałów oddał celnych i pudeł- i tu wychodzą treningi na strzelnicy) Łowczy wyłonił Króla Polowania, Vice Króla oraz najznamienitsze podium Króla Pudlarzy.

Wybaczcie Koleżanki i Koledzy, ale na prawdę nie spodziewając się zostałem tego dnia Królem Polowania. Wiecie sami jakie to jest przyjemne.

Vice Królem polowania został nasz gość Kol. Jacek Rutkowski. I tu powiem Wam po cichu, że Kolega podszedł do tematu honorowo wchodząc do bagna po ustrzeloną kaczkę, która zawinęła z powrotem nad wodę po strzale. Brawo Jacku. Tylko cicho sza nie mówcie nikomu.

I teraz to co tygryski lubią najbardziej. Podium, które najprawdopodobniej wywołuje największe i najwięcej emocji. Tak, tak. Właśnie chodzi o króla pudlarzy. Tytuł ten zdobył- czytaj wypracował- Kol. Marek Karczewski.

                 Po tych wielkich emocjach Łowczy ogłosił koniec polowania, no i trzeba było niestety rozjechać się do domów 🙂

 

P.S. Drogi Czytelniku, szanowne Koleżanki/ Koledzy- uwierzcie mi, jak trudno jest napisać o czymś o czym pisze się cyklicznie. Ile to razy trzeba przemyśleć jak napisać coś inaczej niż poprzednio. Czym zaciekawić. Może ten nietypowy, okraszony odrobiną humoru, sposób bezpośredniego zwrotu, apostrofa, przypadnie Wam bardziej do gustu. Mam nadzieję że było inaczej. Ciekawiej. Pozdrawiam.

 

 

 

Darz Bór!!!                                                     

Lalak Andrzej